klikac w : http://2guys1.blogspot.com/
Nowy blog, tak kolejny. zamknijcie mordy.
Uznaliśmy z Jankiem, że skoro tyle piszemy na prywatnych blogach, to wypada założyc współny aby było dwa razy tyle aktualizacji. Enjoy.
wtorek, 21 kwietnia 2009
niedziela, 14 września 2008
piątek, 12 września 2008
Byłem oficjalnie bezrobotny przez niecałą godzinę. Niesamowicie chujowe uczucie. Jednak był to krok ku dorosłości, który musiałem uczynić prędzej czy później. Pech chciał, że prędzej.
Jako niemiłosiernie leniwy człowiek, który uwielbia spać do dziesiątej, pobudka o godzinie siódmej była nie lada wyzwaniem. Zwłaszcza, że przyzwyczaiłem się do zasypiania około godziny drugiej w nocy, jeśli w telewizji nie nadają wieczorem „CSI” które skutecznie rzuca mnie w błogi sen (czasem nawet zanim na scenę zdąży wkroczyć Horatio).
Jak to tradycyjnie w moim życiu bywa (a jestem strasznie niezorganizowany) na ostatnią chwilę trzeba jeszcze coś załatwić, przeskanować, przedrukować. Człowiek ma nadzieję, że chociaż raz. Nie. Zawsze wiatr w pieprzone oczy.
Tym razem wiatrem jest oczywiście – biurokracja. Ta pierdolona biurokracja.
Oczywiście zanim rozpocznie się najgorsze, trzeba przejść przez bramę do Mordoru, czyli do Urzędu Pracy - miejsca, w którym zarejestrujesz się jako bezrobotny, aby móc w najbliższej przyszłości odbyć staż.
Cokolwiek złego usłyszeliście o tym miejscu – to prawda! Jest to autentycznie miejsce, w którym przestają istnieć kolory i przyjazne twarze. Sterty papierów, numerków, podpisów. Połowy nie rozumiem, dlatego mnie drażni jeszcze bardziej. Gorzej jak wielka kobieta o twarzy Charliego Mansona oznajmia ci skrzeczącym głosem, że nie posiadasz kompletu dokumentów oraz, że trzeba jej donieść coś co najwyraźniej masz, a o czym nie miałeś do tej pory pojęcia (chodzi tu o jakiś papier, a nie o nieślubnego bękarta. W tym świecie nie załatwisz dwóch problemów za jednym zamachem). Przerażająca kobieta funduje ci więc darmową rundkę po mieście w poszukiwaniu zaginionych dokumentów, które odnajdujesz w podziemiach Urzędu Skarbowego, płacąc mieszkającym tam dobrym ludziom złotym szylingiem za fatygę.
Problemy oczywiście się nie kończą. Kiedy seryjna morderczyni zatwierdzi komplet dokumentów i zbije je do nieprzytomności swoją potężną pieczątką rozpoczyna się podróż po labiryncie. Dostajemy skierowanie do pokoju na piętrze. Przygoda nie była by przygodą, aby osoba, której potrzebujemy znajdowała się w tym pokoju. Grupka młodych ludzi informuje, że takowy pan tu nie mieszka i z ich zdezorientowanych twarzy wnioskujesz, że nigdy nie mieszkał. Odsyłają cię więc do innych pokojów po kolejne kawałki układanki mającej na celu odnalezienie osoby odpowiedzialnej za dalszą część historii. Kręcisz się po różnych pokojach, a wszystko po to aby wrócić do okienka obok żeńskiego Charliego Mansona i dostać co trzeba.
Finał tej mrożącej krew w żyłach opowieści jest jednak zaskakujący. Tuż po rejestracji udaję się na rozmowę kwalifikacyjną i zasilam szeregi pracowników salonu meblowego. Szczęśliwe zakończenie: Ja dostaję pracę, a mały Timmy sanki na święta. Więc...
...Chcesz może kupić kanapę?
Jako niemiłosiernie leniwy człowiek, który uwielbia spać do dziesiątej, pobudka o godzinie siódmej była nie lada wyzwaniem. Zwłaszcza, że przyzwyczaiłem się do zasypiania około godziny drugiej w nocy, jeśli w telewizji nie nadają wieczorem „CSI” które skutecznie rzuca mnie w błogi sen (czasem nawet zanim na scenę zdąży wkroczyć Horatio).
Jak to tradycyjnie w moim życiu bywa (a jestem strasznie niezorganizowany) na ostatnią chwilę trzeba jeszcze coś załatwić, przeskanować, przedrukować. Człowiek ma nadzieję, że chociaż raz. Nie. Zawsze wiatr w pieprzone oczy.
Tym razem wiatrem jest oczywiście – biurokracja. Ta pierdolona biurokracja.
Oczywiście zanim rozpocznie się najgorsze, trzeba przejść przez bramę do Mordoru, czyli do Urzędu Pracy - miejsca, w którym zarejestrujesz się jako bezrobotny, aby móc w najbliższej przyszłości odbyć staż.
Cokolwiek złego usłyszeliście o tym miejscu – to prawda! Jest to autentycznie miejsce, w którym przestają istnieć kolory i przyjazne twarze. Sterty papierów, numerków, podpisów. Połowy nie rozumiem, dlatego mnie drażni jeszcze bardziej. Gorzej jak wielka kobieta o twarzy Charliego Mansona oznajmia ci skrzeczącym głosem, że nie posiadasz kompletu dokumentów oraz, że trzeba jej donieść coś co najwyraźniej masz, a o czym nie miałeś do tej pory pojęcia (chodzi tu o jakiś papier, a nie o nieślubnego bękarta. W tym świecie nie załatwisz dwóch problemów za jednym zamachem). Przerażająca kobieta funduje ci więc darmową rundkę po mieście w poszukiwaniu zaginionych dokumentów, które odnajdujesz w podziemiach Urzędu Skarbowego, płacąc mieszkającym tam dobrym ludziom złotym szylingiem za fatygę.
Problemy oczywiście się nie kończą. Kiedy seryjna morderczyni zatwierdzi komplet dokumentów i zbije je do nieprzytomności swoją potężną pieczątką rozpoczyna się podróż po labiryncie. Dostajemy skierowanie do pokoju na piętrze. Przygoda nie była by przygodą, aby osoba, której potrzebujemy znajdowała się w tym pokoju. Grupka młodych ludzi informuje, że takowy pan tu nie mieszka i z ich zdezorientowanych twarzy wnioskujesz, że nigdy nie mieszkał. Odsyłają cię więc do innych pokojów po kolejne kawałki układanki mającej na celu odnalezienie osoby odpowiedzialnej za dalszą część historii. Kręcisz się po różnych pokojach, a wszystko po to aby wrócić do okienka obok żeńskiego Charliego Mansona i dostać co trzeba.
Finał tej mrożącej krew w żyłach opowieści jest jednak zaskakujący. Tuż po rejestracji udaję się na rozmowę kwalifikacyjną i zasilam szeregi pracowników salonu meblowego. Szczęśliwe zakończenie: Ja dostaję pracę, a mały Timmy sanki na święta. Więc...
...Chcesz może kupić kanapę?
12 września 2008
Subskrybuj:
Posty (Atom)