dialog #1: Objawienia, Yoel i jak to się ma przy Johnie Constantine
Przemek: Bele - konkretnie. Co tak ci w Objawieniach podeszło?
Robert: To proste. Zestaw obok siebie fajne rysunki, tajemnicę w którą zamieszany jest kościół, przekleństwa i boga, a Robercik będzie zadowolony.
Przemek: A Robercikowi nie przeszkadza jak pogrywa z nim scenarzysta? W końcu to kryminał. Arthur Conan Doyle i Agata Christie już dawno nakreślili pewne zasady. Jest zagadka, autor pokazuje wszystkie klocki. Rozwiązanie nie jest proste, ale da się tą układankę złożyć. W Objawieniach aż do końca najważniejszy klocek leży pod dywanem.
Robert: No niestety, scenariusz w pewnych momentach kuleje. W szczególności boli finał kiedy - spoiler - główny gracz pojawia sie na ostatnich stronach i wykłada wszystko głównemu bohaterowi i nagle cudownie łączą się wszystkie wątki. Szkoda, że Jenkins nie rozpisał tego na więcej zeszytów i nie dał detektywowi samemu do tego dojść. Mimo to - przyzwoicie prowadził historię i budował napięcie, co bardzo mi się podobało. Każdy zeszyt kończył się we właściwych momentach i gdybym nie czytał wydania zbiorczego, a wersję zeszytową to szlag by mnie trafiał przez czekanie na ciąg dalszy.
Przemek: Też za największy ból uważam finał. Znowu spoiler - Jenkins nie tylko wprowadza na koniec osobę rozdającą wszystkim karty, ale zupełnie zmienia konwencję komiksu. Zupełny brak konsekwencji. Dla mnie to jednak czkawka po Hellblazerze (nasz bohater jest londyńskim detektywem, w kółko jara szlugi) z Kodem da Vinci. Na szczęście poziom całości podnoszą rysunki i świetne kolorki
Robert: Również miałem skojarzenia z Hellblazerem. Jenkins był nawet swego czasu scenarzystą tej serii, ale nie miałem jeszcze szansy, aby zetknąć się z jego historiami. Fajnie, że spodobały Ci się rysunki. Mnie kreska Ramosa zachwyciła od pierwszego spojrzenia na Spectacular Spider-Man. Ramos nie rysuje realistycznych postaci. Ma bardzo cartoonową kreskę, ale jest to cartoon doprowadzony do perfekcji. Mam nadzieję, że mnie uda się kiedyś osiągnąć poziom przynajmniej zbliżony do niego.
Przemek: Akurat tej cartoonowości Ramosa nie lubię. Rysunki w Spidermanie mnie odrzucały, chociaż doceniam fachowość jegomościa. Objawienia przekonały mnie jednak sposobem podania rysunków Ramosa. Ołówkowy szkic, nie zawsze zakryty czernią, fajnie to po prostu wygląda w zestawieniu z kolorkami. Strona wizualna - czyli rysunek, ale też same perspektywy które wykorzystuje Ramos, to główny atut tego komiksu. Bardzo dobre rzemiosło. Ale dzieło epokowe to to nie jest.
Robert: Ogólnie rzecz biorąc Objawienia to rzecz dobra, ale nie aż tak dobra, by rozpinać spodnie podczas czytania. Chcę jednak skierować dyskusję na inny komiks - mianowicie na Yoela naszego kochanego KRL'a.
Przemek: Powiem tak - KRL mnie Yoelem zawiódł. Podwójnie. Po raz pierwszy historią o polskim Constantinie, zabrakło mi tam czegoś. Tylko wstawka z bodajże aniołami mnie ubawiła. Nie miało to jednak tego uroku co jego luźne komiksu z produktu. Dobił mnie natomiast finał komiksu - stronicowy wywód, w którm Karol udowadniał że racje ma ten co coś tworzy, a jeśli osobnik nie będący autorem wyrazi się o Yoelu z dezaprobatą - to jest bucem, i lepiej żeby zamilkł.
Robert: Oj, przesadzasz. Ja byłem Yoelem zachwycony. Ale wiadomo jak ze mną jest. Historia była świeża, oryginalna i wciągająca. Aż prosiło się o całą serię i dalsze historie osadzone w tym świecie. Sam pomysł na Łowców Łowców Wiedźm przywołuje mi banana na ryju. No i naprawde oryginalna postać Śmierci.
Przemek: Szczerze? Nie pamiętam żadnych postaci poza Yoelem, chyba był jakiś mech i ogólna czkawka po okultystycznych kryminałach i pulpowym klimacie. Świeżością tego nazwać nie można. Może masz rację, że za mało tego. Brak tła, historii postaci, trafiamy w wir zdarzeń który mnie akurat nie porwał.
Robert: Nawet Bena Afflecka nie zapamiętałeś? Shame on you! Szkoda, że KRL nie planuje dalszych części. Kupiłem ten komiks po namowach kilku znajomych. Słyszałem tylko, że jest to pierwszy tom, więc czytając nastawiałem się raczej na coś w stylu Odcinka pilotażowego. Wprowadzenie do świata, przedstawienie postaci i zawiązanie akcji. Wszystko fajnie, więc gdyby ukazała się kontynuacja, pierwszy stałbym w kolejce po nią. Koniec kropka.
Mimo, iż do Contantine'a mu dużo brakuje.
Przemek: Jak się doczekamy drugiego 'Odmieńca' pewnie usłyszę podobne zdania, ale w kontekście Hellboya. No nie ważne. Jak KRL - to wolę Kwiatuszki. A jak ma być detektyw okultysta, to niech już bedzie oryginalny Constantine, a nie jego polska wersja.
Robert: Chcę być pierwszy który wam podobieństwa do Hellboya wytknie, hehe. A oryginalny John Constantine to moim skromnym zdaniem jedna z lepszych pozycji ze stajni Vertigo. Dzięki Bogom, że Egmont zdecydował się wreszcie na wydawanie tej serii, bo już zacząłem sprowadzanie amerykańskich wydań. Cyniczny brytol w wytartym prochowcu z wiecznie zapalonym fajkiem. Do tego walczy z przeróżnymi demonami i potworami. Czego chcieć więcej w tej dziedzinie?
Przemek: No i tu sie nie da nie wytknąć Egmontowi paru niekonsekwencji. Pan Kołodziejczak nie raz, nie dwa mówił że na Hellblazery nie ma co liczyć, bo dużo, bo różni autorzy, bo początek taki a nie inny. A tu owszem, się dało. Ale kompromis - bo bez pierwszych trejdów. Cieszymy się - czy żałujemy? Nie wiem co o tym myśleć, bo w międzyczasie zwątpiłem w polskie wydanie i postanowiłem serię kompletować od samiuśkiego początku w oryginale.
Robert: Hellblazerów jest faktycznie dużo i różni autorzy. Myślę, że zaczeli od dobrego albumu. Strzelili w klasykę Dangerous Habits Gartha Ennisa (na motywach tego albumu powstał kinowy film z Reevesem). Czytałem te pierwsze odcinki Jamiego Delano i nie byłem nimi jakoś strasznie zachwycony. To właśnie Ennis tchnął w ten tytuł prawdziwe życie, więc rozsądnie jest zacząć od niego. Co nie zmienia faktu, że przyszło nam czekać tak długo, że na półce utworzyła się już mała kolekcja amerykańskich albumów. Szczególnie cenie albumy napisane przez Mike'a Carey - scenarzysty Lucyfera.
Przemek: Lucyfera, w którego drugim tomie też się Constantine przewija, zresztą - gdzież on nie był? Klasyczna postać ze świata DC, sztandarowy bohater Vertigo. Nie ma co strzępić języka. Ja tam jestem jednak purystą. Dwa tomy Delano już na półeczce, zanim Egmont wykona tytaniczny wysiłem i wypuści Dangerous Habits to pewnie zdążę dokończyć trade'y z jego udziałem. A potem zastanowię się - zaufać Egmontowi, i liczyć na to że nie będą dzielić tomów, psuć tłumaczeń, i wydawać jednego trejda na pół roku - czy lecieć dalej (i taniej!) oryginałami...
Robert: Racja, Constantine przecież był jeszcze między innymi w Sandmanie, Books of Magic i w Swamp Thing Alana Moore'a (gdzie był w zasadzie jego debiut). A jako ciekawostkę można wrzucić to, że przemknął też w tle animowanej serii Justice League.
Egmontowi chciałbym zaufać, ale to raczej jedynie nadzieja. Nie spodziewałbym się Hellblazera częściej niż Baśnie i Lucyfer. Dzielenie tomów zostało już chyba zaprzestane, więć tutaj mamy spokój, a tłumaczeniem zajmuje się Paulina Braiter, więc powinno być solidnie. Jednak nie ma szans, aby dialogi miały tę samą moc co oryginał.
Polską edycję napewno kupię. Napewno też nie przestanę kolekcjonować oryginałów. Życie jest zbyt krótkie by czekać na Egmont.
Przemek: Też chyba kupię polską edycję, choćby z ciekawości, i aby ponarzekać. Wątpię na wydanie całości w Polsce, pewnie w międzyczasie sięgnę po oryginały, tak jak to robiłem z 1001 nocy Śnieżki, czy Hard Boiled. Niestety, jako jedną z głównych przyczyn zainteresowania się oryginałami mogę wymienić wydawnictwo Egmont. Ale rozmowe o tym, czemu kupujemy oryginały, może zostawmy na nastęny raz.
Robert: Święte słowa. I tak stworzyliśmy potwora.
Przemek: Dialog w sensie. To do następnego.
Robert: To proste. Zestaw obok siebie fajne rysunki, tajemnicę w którą zamieszany jest kościół, przekleństwa i boga, a Robercik będzie zadowolony.
Przemek: A Robercikowi nie przeszkadza jak pogrywa z nim scenarzysta? W końcu to kryminał. Arthur Conan Doyle i Agata Christie już dawno nakreślili pewne zasady. Jest zagadka, autor pokazuje wszystkie klocki. Rozwiązanie nie jest proste, ale da się tą układankę złożyć. W Objawieniach aż do końca najważniejszy klocek leży pod dywanem.
Robert: No niestety, scenariusz w pewnych momentach kuleje. W szczególności boli finał kiedy - spoiler - główny gracz pojawia sie na ostatnich stronach i wykłada wszystko głównemu bohaterowi i nagle cudownie łączą się wszystkie wątki. Szkoda, że Jenkins nie rozpisał tego na więcej zeszytów i nie dał detektywowi samemu do tego dojść. Mimo to - przyzwoicie prowadził historię i budował napięcie, co bardzo mi się podobało. Każdy zeszyt kończył się we właściwych momentach i gdybym nie czytał wydania zbiorczego, a wersję zeszytową to szlag by mnie trafiał przez czekanie na ciąg dalszy.
Przemek: Też za największy ból uważam finał. Znowu spoiler - Jenkins nie tylko wprowadza na koniec osobę rozdającą wszystkim karty, ale zupełnie zmienia konwencję komiksu. Zupełny brak konsekwencji. Dla mnie to jednak czkawka po Hellblazerze (nasz bohater jest londyńskim detektywem, w kółko jara szlugi) z Kodem da Vinci. Na szczęście poziom całości podnoszą rysunki i świetne kolorki
Robert: Również miałem skojarzenia z Hellblazerem. Jenkins był nawet swego czasu scenarzystą tej serii, ale nie miałem jeszcze szansy, aby zetknąć się z jego historiami. Fajnie, że spodobały Ci się rysunki. Mnie kreska Ramosa zachwyciła od pierwszego spojrzenia na Spectacular Spider-Man. Ramos nie rysuje realistycznych postaci. Ma bardzo cartoonową kreskę, ale jest to cartoon doprowadzony do perfekcji. Mam nadzieję, że mnie uda się kiedyś osiągnąć poziom przynajmniej zbliżony do niego.
Przemek: Akurat tej cartoonowości Ramosa nie lubię. Rysunki w Spidermanie mnie odrzucały, chociaż doceniam fachowość jegomościa. Objawienia przekonały mnie jednak sposobem podania rysunków Ramosa. Ołówkowy szkic, nie zawsze zakryty czernią, fajnie to po prostu wygląda w zestawieniu z kolorkami. Strona wizualna - czyli rysunek, ale też same perspektywy które wykorzystuje Ramos, to główny atut tego komiksu. Bardzo dobre rzemiosło. Ale dzieło epokowe to to nie jest.
Robert: Ogólnie rzecz biorąc Objawienia to rzecz dobra, ale nie aż tak dobra, by rozpinać spodnie podczas czytania. Chcę jednak skierować dyskusję na inny komiks - mianowicie na Yoela naszego kochanego KRL'a.
Przemek: Powiem tak - KRL mnie Yoelem zawiódł. Podwójnie. Po raz pierwszy historią o polskim Constantinie, zabrakło mi tam czegoś. Tylko wstawka z bodajże aniołami mnie ubawiła. Nie miało to jednak tego uroku co jego luźne komiksu z produktu. Dobił mnie natomiast finał komiksu - stronicowy wywód, w którm Karol udowadniał że racje ma ten co coś tworzy, a jeśli osobnik nie będący autorem wyrazi się o Yoelu z dezaprobatą - to jest bucem, i lepiej żeby zamilkł.
Robert: Oj, przesadzasz. Ja byłem Yoelem zachwycony. Ale wiadomo jak ze mną jest. Historia była świeża, oryginalna i wciągająca. Aż prosiło się o całą serię i dalsze historie osadzone w tym świecie. Sam pomysł na Łowców Łowców Wiedźm przywołuje mi banana na ryju. No i naprawde oryginalna postać Śmierci.
Przemek: Szczerze? Nie pamiętam żadnych postaci poza Yoelem, chyba był jakiś mech i ogólna czkawka po okultystycznych kryminałach i pulpowym klimacie. Świeżością tego nazwać nie można. Może masz rację, że za mało tego. Brak tła, historii postaci, trafiamy w wir zdarzeń który mnie akurat nie porwał.
Robert: Nawet Bena Afflecka nie zapamiętałeś? Shame on you! Szkoda, że KRL nie planuje dalszych części. Kupiłem ten komiks po namowach kilku znajomych. Słyszałem tylko, że jest to pierwszy tom, więc czytając nastawiałem się raczej na coś w stylu Odcinka pilotażowego. Wprowadzenie do świata, przedstawienie postaci i zawiązanie akcji. Wszystko fajnie, więc gdyby ukazała się kontynuacja, pierwszy stałbym w kolejce po nią. Koniec kropka.
Mimo, iż do Contantine'a mu dużo brakuje.
Przemek: Jak się doczekamy drugiego 'Odmieńca' pewnie usłyszę podobne zdania, ale w kontekście Hellboya. No nie ważne. Jak KRL - to wolę Kwiatuszki. A jak ma być detektyw okultysta, to niech już bedzie oryginalny Constantine, a nie jego polska wersja.
Robert: Chcę być pierwszy który wam podobieństwa do Hellboya wytknie, hehe. A oryginalny John Constantine to moim skromnym zdaniem jedna z lepszych pozycji ze stajni Vertigo. Dzięki Bogom, że Egmont zdecydował się wreszcie na wydawanie tej serii, bo już zacząłem sprowadzanie amerykańskich wydań. Cyniczny brytol w wytartym prochowcu z wiecznie zapalonym fajkiem. Do tego walczy z przeróżnymi demonami i potworami. Czego chcieć więcej w tej dziedzinie?
Przemek: No i tu sie nie da nie wytknąć Egmontowi paru niekonsekwencji. Pan Kołodziejczak nie raz, nie dwa mówił że na Hellblazery nie ma co liczyć, bo dużo, bo różni autorzy, bo początek taki a nie inny. A tu owszem, się dało. Ale kompromis - bo bez pierwszych trejdów. Cieszymy się - czy żałujemy? Nie wiem co o tym myśleć, bo w międzyczasie zwątpiłem w polskie wydanie i postanowiłem serię kompletować od samiuśkiego początku w oryginale.
Robert: Hellblazerów jest faktycznie dużo i różni autorzy. Myślę, że zaczeli od dobrego albumu. Strzelili w klasykę Dangerous Habits Gartha Ennisa (na motywach tego albumu powstał kinowy film z Reevesem). Czytałem te pierwsze odcinki Jamiego Delano i nie byłem nimi jakoś strasznie zachwycony. To właśnie Ennis tchnął w ten tytuł prawdziwe życie, więc rozsądnie jest zacząć od niego. Co nie zmienia faktu, że przyszło nam czekać tak długo, że na półce utworzyła się już mała kolekcja amerykańskich albumów. Szczególnie cenie albumy napisane przez Mike'a Carey - scenarzysty Lucyfera.
Przemek: Lucyfera, w którego drugim tomie też się Constantine przewija, zresztą - gdzież on nie był? Klasyczna postać ze świata DC, sztandarowy bohater Vertigo. Nie ma co strzępić języka. Ja tam jestem jednak purystą. Dwa tomy Delano już na półeczce, zanim Egmont wykona tytaniczny wysiłem i wypuści Dangerous Habits to pewnie zdążę dokończyć trade'y z jego udziałem. A potem zastanowię się - zaufać Egmontowi, i liczyć na to że nie będą dzielić tomów, psuć tłumaczeń, i wydawać jednego trejda na pół roku - czy lecieć dalej (i taniej!) oryginałami...
Robert: Racja, Constantine przecież był jeszcze między innymi w Sandmanie, Books of Magic i w Swamp Thing Alana Moore'a (gdzie był w zasadzie jego debiut). A jako ciekawostkę można wrzucić to, że przemknął też w tle animowanej serii Justice League.
Egmontowi chciałbym zaufać, ale to raczej jedynie nadzieja. Nie spodziewałbym się Hellblazera częściej niż Baśnie i Lucyfer. Dzielenie tomów zostało już chyba zaprzestane, więć tutaj mamy spokój, a tłumaczeniem zajmuje się Paulina Braiter, więc powinno być solidnie. Jednak nie ma szans, aby dialogi miały tę samą moc co oryginał.
Polską edycję napewno kupię. Napewno też nie przestanę kolekcjonować oryginałów. Życie jest zbyt krótkie by czekać na Egmont.
Przemek: Też chyba kupię polską edycję, choćby z ciekawości, i aby ponarzekać. Wątpię na wydanie całości w Polsce, pewnie w międzyczasie sięgnę po oryginały, tak jak to robiłem z 1001 nocy Śnieżki, czy Hard Boiled. Niestety, jako jedną z głównych przyczyn zainteresowania się oryginałami mogę wymienić wydawnictwo Egmont. Ale rozmowe o tym, czemu kupujemy oryginały, może zostawmy na nastęny raz.
Robert: Święte słowa. I tak stworzyliśmy potwora.
Przemek: Dialog w sensie. To do następnego.