niedziela, 14 września 2008

REKLAMA

piątek, 12 września 2008


Byłem oficjalnie bezrobotny przez niecałą godzinę. Niesamowicie chujowe uczucie. Jednak był to krok ku dorosłości, który musiałem uczynić prędzej czy później. Pech chciał, że prędzej.

Jako niemiłosiernie leniwy człowiek, który uwielbia spać do dziesiątej, pobudka o godzinie siódmej była nie lada wyzwaniem. Zwłaszcza, że przyzwyczaiłem się do zasypiania około godziny drugiej w nocy, jeśli w telewizji nie nadają wieczorem „CSI” które skutecznie rzuca mnie w błogi sen (czasem nawet zanim na scenę zdąży wkroczyć Horatio).

Jak to tradycyjnie w moim życiu bywa (a jestem strasznie niezorganizowany) na ostatnią chwilę trzeba jeszcze coś załatwić, przeskanować, przedrukować. Człowiek ma nadzieję, że chociaż raz. Nie. Zawsze wiatr w pieprzone oczy.
Tym razem wiatrem jest oczywiście – biurokracja. Ta pierdolona biurokracja.
Oczywiście zanim rozpocznie się najgorsze, trzeba przejść przez bramę do Mordoru, czyli do Urzędu Pracy - miejsca, w którym zarejestrujesz się jako bezrobotny, aby móc w najbliższej przyszłości odbyć staż.

Cokolwiek złego usłyszeliście o tym miejscu – to prawda! Jest to autentycznie miejsce, w którym przestają istnieć kolory i przyjazne twarze. Sterty papierów, numerków, podpisów. Połowy nie rozumiem, dlatego mnie drażni jeszcze bardziej. Gorzej jak wielka kobieta o twarzy Charliego Mansona oznajmia ci skrzeczącym głosem, że nie posiadasz kompletu dokumentów oraz, że trzeba jej donieść coś co najwyraźniej masz, a o czym nie miałeś do tej pory pojęcia (chodzi tu o jakiś papier, a nie o nieślubnego bękarta. W tym świecie nie załatwisz dwóch problemów za jednym zamachem). Przerażająca kobieta funduje ci więc darmową rundkę po mieście w poszukiwaniu zaginionych dokumentów, które odnajdujesz w podziemiach Urzędu Skarbowego, płacąc mieszkającym tam dobrym ludziom złotym szylingiem za fatygę.

Problemy oczywiście się nie kończą. Kiedy seryjna morderczyni zatwierdzi komplet dokumentów i zbije je do nieprzytomności swoją potężną pieczątką rozpoczyna się podróż po labiryncie. Dostajemy skierowanie do pokoju na piętrze. Przygoda nie była by przygodą, aby osoba, której potrzebujemy znajdowała się w tym pokoju. Grupka młodych ludzi informuje, że takowy pan tu nie mieszka i z ich zdezorientowanych twarzy wnioskujesz, że nigdy nie mieszkał. Odsyłają cię więc do innych pokojów po kolejne kawałki układanki mającej na celu odnalezienie osoby odpowiedzialnej za dalszą część historii. Kręcisz się po różnych pokojach, a wszystko po to aby wrócić do okienka obok żeńskiego Charliego Mansona i dostać co trzeba.

Finał tej mrożącej krew w żyłach opowieści jest jednak zaskakujący. Tuż po rejestracji udaję się na rozmowę kwalifikacyjną i zasilam szeregi pracowników salonu meblowego. Szczęśliwe zakończenie: Ja dostaję pracę, a mały Timmy sanki na święta. Więc...

...Chcesz może kupić kanapę?

12 września 2008

czwartek, 4 września 2008


Przyznam się do tego bez bicia - jestem cholernie zadowolony z panującej ostatnio w kinie mody na przywracanie do życia starych bohaterów. Uzasadnienie jest niezwykle proste. Mam ten sam kompleks co Frank Miller.


Frank jak wiadomo po przekroczeniu czterdziestki nieco się podłamał. Jego ukochany bohater Batman nigdy tej magicznej bariery nie przekroczył. Trzeba było coś z tym zrobić. Tak powstał Powrót Mrocznego Rycerza gdzie Bruce Wayne ma 65 lat, więc zupełnie przypadkowo znów jest starszy niż Miller. Ale nie osądzam faceta, bo mam podobnie.

Chyba nie ma takiego dnia w którym nie miał bym ochoty obejrzeć ponownie Sprzedawców. Wielbię wszystko co wyszło spod łapy Kevina Smitha i to się chyba nie zmieni (tak, podobała mi się Dziewczyna z Jersey). Podczas jednej z ostatnich projekcji Clerks wyłapałem, że bohaterowie mają tam 22 lata. To był dla mnie lekki szok. Nagle zaczynam się zbliżać do wieku bohaterów moich ukochanych filmów, a osiągnąłem jeszcze mniej niż oni! Nigdy nie wywróciłem żadnej trumny, ani nie pracowałem w wypożyczalni. Raz było blisko, ale ubiegła mnie jakaś pierdolona dziwka bez szkoły. To interesujące zresztą: tak często się słyszy o tym jak wykształcenie pomaga w znalezieniu pracy, a tutaj taki piękny wyjątek. Nie dostałem pracy, bo studiowałem zaocznie. Robota przypadła dziewczynie, która całymi dniami siedzi na czterech literach. Część mnie ma czasami ochotę tam wpaść, przekonać się czy wie cokolwiek o filmach i sprawić, że będzie płakała. Na szczęście druga część woli zostać na fotelu, zajadać się serem i ponownie obejrzeć Sprzedawców.

I w tym momencie chciałbym podziękować Kevinowi za Sprzedawców 2, gdzie Dante i Randal przekroczyli już trzydziestkę (która dla mnie wydaje się póki co dość odległa). Co z tego, że w wieku 22 lat nie miałem na koncie żadnej szalonej przygody? W wieku 34 lat wciąż można się świetnie bawić na pokazie z... khem... osiołkiem.

To samo się tyczy innych tytułów, które po latach wróciły z wykopem do kin. Teraz, gdy podczas oglądania Szklanej Pułapki 2 uświadomicie sobie, że jesteście już starsi od zabijającego terrorystów na lotnisku Bruce'a Willisa, wystarczy jedynie pomyśleć o ostatniej odsłonie serii, gdzie McClane jest już stary, łysy ale wciąż może skakać na odrzutowce. Liczę, że kiedy zacznę łysieć powstanie kolejna Szklana Pułapka, w której Bruce po raz kolejny pokaże, że jeszcze nie wszystko stracone. Takim sposobem dziękuję też za Indianę Jonesa i Johna Rambo. Nie ważny jest poziom produkcji, liczy się nadzieja, że wiek nie ma znaczenia. Odkurzenie tych filmów ma oczywiście na celu nabicie sobie portfeli, jednak dla mnie są one czymś więcej. Próbą pokazania, że najwyraźniej na trzydziestce życie się nie kończy. Wciąż coś tam na nas czeka. Nie ważne czy to terroryści, kosmici czy facet dymający osła.

Martwi mnie jedynie planowany powrót Gliniarza z Beverly Hills. Nie chcę usiąść w kinowym fotelu i przekonać się, że kiedyś mogę stać się równie nieśmieszny jak stał się ostatnio Eddie Murphy...

wtorek, 2 września 2008

Kwartalnik.

Jak widać, znowu szykuje się zmiana wyglądu bloga. Stąd powrót kolorowych obrazków w notkach. Znudziły mi się szarości.
Strona TheMovie, bo od niej zacznę, teoretycznie działa. Ma jeszcze pare błędów z którymi staram się rozprawić. Nowe paski powstają, ale nie wiem czemu do licha nie pokazuje ich na stronie głównej. Szlag!
Doszła do mnie dzisiaj (wczoraj właściwie, ale grzyby wysypało w lasach, więc cała rodzinka myśli tylko o jednym, więc poinformowanie mnie o paczkach czy śmierci kogoś z rodziny zeszło na dalszy plan) paczka od Konrada. Konrad podczas swojej pozdróży po Francji zakupił mi jeden z albumów z przygodami Spirou. Jestem wielgachnym fanem Spirou od kiedy przeczytałem album "w Nowym Jorku" prezentowany na łamach Świata Komiksu wieki temu. Oczywiście nikt nie wpadł na pomysł aby wydawać tę serię w naszym kraju, więc czytałem tylko jeden album (no i Małe Sprytki, ale to inna liga). Teraz położyłem łapska na kolejnym albumiku "Qui Arrêtera Cyanure?". Wygląda smacznie. Teraz pozostaje mi tylko przyłożyć się do nauki francuskiego w szkole i będę mógł czytywać komiksy w trzech językach.

Ostatnio wraz z Konradem i Igorem (jako że jesteśmy fanami Pratchetta) robiliśmy sobie wieczorne pratchhetowe jamy. Każdy wybierał sobie jakąś postać z książki i ją rysował. Bez limitu czasu. Just for fun. Poniżej prezentuję: Dwukwiata, Alberta i Cohena Barbarzyńcę.
Miałem nie pisać już o swoich projektach, bo większość z nich nigdy nie ujrzy światła dziennego, ale jest coś czym strasznie chcę się pochwalić. Wszyscy zapewne wiecie o komiksie "Człowiek Szynszyna". Biram postanowił zrobić kilka spin-offów swojej oryginalnej serii. Udało mi się załapać jako rysownik jednej z nich. Kilka pierwszych stron scenariusza już jest. Teraz tylko znaleźć chwilkę i to rozrysować. "Devon L. Angry: Agent of P.U.K.L.E.R.Z." już wkrótce.

Bartek Biedrzycki wspomniał o Dniu Blogera, który wypadał kilka dni temu. Nigdy nie słyszałem o takiej okoliczności, ale postanowiłem zadać sobie pytanie. Czy jestem blogerem?
Jestem zapisany w prowadzenie trzech blogów:
Rycerz Janek - na którym jeszcze nie zapostowałem żadnej notki, ale wszystko przede mną.
Schwing - który teoretycznie blogiem nie jest, ale odcinki publikowane są na blogu. Też nie zapostowałem tam żadnej notki, gdyż całą robotę odwala Konrad.
Belewood - czyli mój blog (lub jak to całkiem słusznie nazwał Bartek - kwartalnik) aktualizowany jest kurewsko rzadko. Pewnie dlatego, że ciągle zapominam o jego istnieniu. Swoją drogą o czym miałbym tutaj w ogóle pisać? Myślałem o filmach, ale te dobre recenzujemy do "Za...iste", a komercyjniaki zostają zdeptane w podcaście. Miałem recenzować komiksy, ale i ten pomysł upadł ponieważ praktycznie nie czytam komiksów. Aktualnie czekam na "Lucyfera" i "Baśnie". Na tym lista raczej się kończy.
Mógłbym dalej plotkować o moich pomysłach na projekty i komiksy, ale jak znów słusznie zauważył Bartek czasu nie ma wystarczająco dużo by je wszystkie zrealizować.
Lubię jednak mieć miejsce w którym mogę się czasem wygadać. Więc bloga nie zamknę. Postanowiłem więc poświęcić go mojej pasji. Nie, nie filmom. Nie, też nie komiksom. Postanowiłem poświęcić go narzekaniu.

Będę więc sobie od czasu do czasu narzekał.

O!